Adopcja po latach – oczami adoptowanych

dodany: autor: Agata Cygan-Kukla Komentarze 3
dreamstimefree_70061

Instytucję adopcji zwykliśmy rozważać z punktu widzenia adoptujących albo z punktu widzenia adoptowanego dziecka. Dziecka, które o adopcji dowiedziało się nagle bądź tego, które dowiadywać się nie musi – w chwili adopcji było na tyle duże, że miało świadomość, iż dom, w którym mieszka, domem w istocie nie jest. A jak wygląda instytucja adopcji oczami dorosłych, którzy sami kiedyś zostali adoptowani?

Zaakceptować

To, jaki stosunek do adopcji ma osoba, która kiedyś sama została adoptowana, różni się w zależności od kilku czynników. Pierwszym i najważniejszym jest fakt, czy od początku wiedziała o adopcji i o tym, że rodzice, którzy ją wychowują, nie są jej jedynymi rodzicami…

- Miałam 7 lat, kiedy rodzice zabrali mnie z DD. Trafiłam tam zaraz po urodzeniu, więc nie znałam normalnego życia, nie wiedziałam, co to znaczy mieć normalną rodzinę, ale instynktownie czułam, że coś nie jest tak, jak być powinno – opowiada Marianna, 25 lat. – W momencie, kiedy oni pojawili się w moim życiu, kiedy zaczęli mnie odwiedzać, zabierać do siebie, wtedy zrozumiałam, że moje życie w DD to tylko taki etap przejściowy. Etap, który należy przeczekać, zanim odnajdą cię prawdziwi rodzice. Bo tak właśnie o nich myślałam. Tak zresztą myślę i mówię do dziś – rodzice. Innych nie mam.

Jeżeli dziecko adopcję pamięta (pozwala mu na to wiek, w którym zostało adoptowane), zwykle od samego początku traktuje rodziców jako swego rodzaju „wybawicieli”. Wybawicieli, którzy zabrali je od miłych cioć-opiekunek – jeśli było małe, z domu dziecka – jeśli było starsze lub z bidula – jeżeli w domu dziecka dorastało.

- To naturalne, że w takim wieku formalności adopcyjne jeszcze do mnie nie docierały. Nie wiedziałam, w jaki sposób rodzice musieli się do adopcji przygotowywać, jakie papiery wypełnić, jak wygląda moja sytuacja prawna. Szczerze? W ogóle mnie to nie interesowało. Rodzice przy różnych okazjach wspominali o adopcji, np. wtedy, kiedy w szkole dostałam za zadanie narysować drzewo genealogiczne. To nie było żadne rodzinne tabu.

Jeżeli dziecko było małe, nie mogło mieć świadomości adopcji. W takim wypadku najważniejsze jest, kiedy i w jakich okolicznościach dowiedziało się o tym, że mama i tata nie są jego biologicznymi rodzicami.

- O adopcji dowiedziałam się od rodziców. Pamiętam, że były  wakacje. Skończyłam podstawówkę i miałam pójść do gimnazjum – opowiada  Żaneta, 24 lata. –  Mama właśnie szykowała się do szpitala, miała mieć długo planowany zabieg. Rodzice powiedzieli, że chcą mi coś powiedzieć, bo jestem już wystarczająco duża i na pewno to zrozumiem. Pamiętam, że mówił tata, a mama płakała. Ja nie powiedziałam nic. Wybiegłam do swojego pokoju. I wtedy właśnie pomyślałam sobie, że ten zabieg może być poważny. Że to dlatego rodzice zdecydowali się mi powiedzieć właśnie teraz. Ten strach o mamę uświadomił mi, że to oni są moimi rodzicami. Że kocham ich jak prawdziwych i że innych nie chcę.

Nie ma wątpliwości, że najtrudniej z faktem adopcji pogodzić się tym, którzy dowiedzieli się od tzw. życzliwych. Wtedy, obok zaskoczenia, oszołomienia, niekiedy szoku, odczuwają także ogromny zawód. Rozczarowanie i żal do rodziców, że przez tyle lat kłamali.

- Byłam chyba w najgorszym wieku na to, żeby dowiedzieć się o adopcji. W wieku, kiedy o tragedię naprawdę nietrudno, bo te – zdarzają się niemal co chwilę. A to dodatkowy kilogram, a to zawód miłosny. Mając kilkanaście, lat niewiele trzeba, by zupełnie stracić ochotę do życia. A tu taki fant.  – wspomina Dominika, 30 lat. –Z rodzicami miałam kontakt „taki sobie”, ani dobry ani zły, więc myślę, że gdyby powiedzieli mi to wtedy sami, to niewiele by to zmieniło.

Więc o co miała żal? O to, że nie powiedzieli wcześniej. O tym, że jest adoptowana dowiedziała się z rozmowy pomiędzy mamą a ciocią, starszą siostrą mamy. Córka cioci, a kuzynka Dominiki (jak się wtedy okazało, niekoniecznie kuzynka…) dowiedziała się właśnie, że nie może mieć własnych dzieci.

- Ciocia pytała mamę o jakieś formalności. Usłyszałam to przypadkiem, kiedy przechodziłam obok pokoju. Drzwi były uchylone, a mnie zwabiło moje imię… Z rodzicami nie rozmawiałam długo. W nauce też się opuściłam. Z żalu? Nie, na złość, żeby IM pokazać. Bo od tej pory to byli ONI. Rodziców straciłam.

Zadecydować, co dalej

Informacja o adopcji rodzi wiele kolejnych wątpliwości i pytań. Kim są moi rodzice, dlaczego mnie zostawili i przede wszystkim – czy potrzebuję tej wiedzy? Co z nią zrobię? Czy chcę po raz kolejny wywrócić swoje życie do góry nogami? Marianna nie chciała.

- Rodzice o adopcji czasem wspominali, ale ja sama takich rozmów nie prowokowałam nigdy. Faktu adopcji się nie wstydziłam, ale też nigdy o niej nikomu nie opowiadałam. Po co? Dla mnie to rodzice byli rodzicami, a adopcja – jakby jej nie było – wspomina. – Kiedy jednak poszłam na studia, zaprzyjaźniłam się z dziewczyną, która tak jak ja była jedynaczką. To ona dopiero uświadomiła mi, że ja – niekoniecznie nią jestem! Rodzice biologiczni mnie zostawili bo, jak powiedziała mama, uznali że są zbyt młodzi na to, by wychować dziecko. Nie mieli ślubu, pieniędzy, warunków… Ale czy mieli inne dzieci?

Marianna podjęła decyzję:  jeżeli okaże się, że ma rodzeństwo, skontaktuje się z biologiczną rodziną, jeżeli nie – zapomni po raz kolejny.

- Dobrze, że sięgnęłam do przeszłości, bo to mnie tylko upewniło w przekonaniu, że moje życie jest tu i teraz – innego nie mam.

Okazało się, że rodzice Marianny szybko się rozstali, a każde z nich założyło własną rodzinę. Tata nie miał własnych dzieci, a mama – kilka lat wcześniej zmarła na nowotwór.

- To głupie, ale wtedy pomyślałam, że wygrałam podwójnie. Gdyby mnie wtedy nie oddali, nie miałabym dziś mamy…

Żanecie informacja o adopcji, mimo że szybko zaakceptowana, długo nie dawała spokoju. Kiedy skończyła gimnazjum, poprosiła rodziców, żeby pomogli jej odszukać biologiczną rodzinę, a właściwie matkę. Ojciec do dziś pozostał nieznany.

- Rozmawiałam z nią potem telefonicznie, ale spotkać się nie chciała. Powiedziała, że ma nową rodzinę i nie chciałaby wracać do przeszłości.  Zaakceptowałam to.

Dominika rodziców nie szukała, choć była to pierwsza myśl, która przyszła jej do głowy. A właściwe druga. Po tej, że nienawidzi rodziców.

- Pomyślałam, że odegram się na NICH, że pokaże IM, że mogę mieć inną, lepszą rodzinę.

Na ziemię sprowadziła ją babcia. Zawsze miały ze sobą dobry kontakt. Opowiedziała Dominice o tym, jak jej rodzice długo starali się o dziecko i jak bardzo go pragnęli.

- Babcia pokazała mi listy, w których mama opowiadała jej o wizytach w ośrodku i o staraniach o adopcję. Babcia była wtedy w śpiączce po wypadku. Przez rok mama pisała do niej wiadomości, choć nie wiedziała, czy ta kiedykolwiek się wybudzi. Nie wiem co by było, gdyby nie te listy… Dzięki nim zobaczyłam, jak wiele mama przez ten okres wycierpiała. Że wizyty w ośrodku to było jedyne, co trzymało ja przy życiu, dodawało nadziei i wiary, że jeszcze wszystko się ułoży. Nigdy nie zapomnę tych słów: „To jest moja córka mamo. Czuję to. Już wiem,  dlaczego nie mogę mieć własnego dziecka. Bo moje dziecko jest tam, czeka na mnie. Zrobię wszystko, żeby moja córcia była szczęśliwa…

Adopcja oczami adoptowanych

A co adoptowani myślą dziś o samej instytucji adopcji?

Marianna: Najwspanialsze, co mogą zrobić ludzie, którzy nie są w stanie dać nowego życia. Bo „odnowić” życie to niekiedy większy wyczyn niż danie nowego. Mam nadzieję, że będę miała własne dziecko, ale jeśli mi się to nie uda, nie zawaham się go zaadoptować. Nie mam nic przeciwko in vitro ani innym metodom. Ale in vitro, dając życie, jednocześnie zabija nadzieję… Tych małych, którzy czekają, że ktoś im odnowi świat…

Dominika: Co myślę o adopcji? To bardzo trudne. Miałam żal, że rodzice nie powiedzieli mi prawdy, ale dziś sama nie wiem, czy umiałabym powiedzieć o tym dziecku. Kiedy? W którym momencie? W jaki sposób? Myślę, że gdybym ja musiała adoptować, adoptowałabym starsze. Takie, które by wiedziało…

Żaneta: Oczywiście, że to coś cudownego, ale nie można dziwić się dzieciom, że czują do rodziców żal. Nie wiem, co by było, gdyby nie ta choroba mamy, ten szpital. To mną trochę potrząsnęło i zmusiło, żeby spojrzeć na sprawę inaczej, bardziej trzeźwo. Co bym poradziła rodzicom, którzy myślą o adopcji? Powiedzieć jak najwcześniej. Może jeszcze zanim dziecko cokolwiek zrozumie? Wytłumaczyć, że przyszło do rodziny w inny sposób, niż jego rówieśnicy, że rodzice zabrali go nie ze szpitala, ale z ośrodka. Takie przygotowanie gruntu jest bardzo pomocne. Tak właśnie rozmawiam ze swoją córką…

Średnia ocena: 12345 4,29/5 (głosów: 7).
Loading...Loading...

Pozostałe artykuły w kategorii: Niepłodność - aspekt emocjonalny

zobacz wszystkie artykuły w tej kategorii

Serwis Staraniowy.pl ma z założenia charakter wyłącznie informacyjno-edukacyjny. Zamieszczone tu materiały w żadnej mierze nie zastępują profesjonalnej porady medycznej. Przed zastosowaniem się do treści medycznych znajdujących się w naszym serwisie należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.

Pomóż nam rozwinąć portal Wyraź opinię, zasugeruj poprawki