Bycie mamą – bardziej wymagające niż praca na etacie?

dodany: autor: Agata Cygan-Kukla Komentarze 0
mama i dziecko

Wszystkie kobiety, którym los pozwolił zostać mamami, zgodnie przyznają, że nazwa urlop macierzyński nijak ma się do rzeczywistości. Podobnie jak wychowawczy, w czasie którego mama robi wszystko, ale na pewno nie odpoczywa.

Ostatnio w sieci pojawił się wpis amerykańskiej  blogerki, która porównuje bycie mamą do pracy na etacie. Co więcej, uważa macierzyństwo za zdecydowanie bardziej wymagające. Postanowiliśmy więc przyjrzeć się obydwu „zajęciom” i postarać się je zestawić. Co nam wyszło z tego zestawienia?

Brak ustalonych godzin pracy

Praca na etacie – jaka by nie była – zwykle ma określone ramy czasowe. Zaczynamy o 8, kończymy o 16, a potem zamykamy za sobą drzwi i zostawiamy za nimi wszystkie obowiązki zawodowe. Możemy wrócić do nich kolejnego dnia. Oczywiście nie zawsze jest tak różowo – wiele z nas pracuje na stanowiskach, które nie pozwalają o sobie „zapomnieć” nawet w czasie zabawy czy spaceru z dzieckiem. Ale nawet, jeśli myślami ciągle jesteśmy w biurze, przynajmniej teoretycznie możemy zająć się czymś innym. W „pracy” mamy tak nie ma. Mamą jest się przez 24 godziny na dobę. I to dosłownie, bo maluch często wymaga od nas zainteresowania także w nocy.

Praca 7 dni w tygodniu

O ile nie pracujemy w systemie zmianowym, po pięciu dniach ciężkiej pracy następuje upragniony weekend – dwa dni wolnego od obowiązków zawodowych. W „pracy” mamy tak nie ma – sobota i niedziela niczym się nie różnią od pozostałych dni tygodnia. Ewentualnie tym, że mama dostaje do pomocy „asystenta” (ale takiego nie do końca przeszkolonego, któremu wiele rzeczy trzeba wyjaśniać, instruować, podpowiadać). Potrzeby małego szefa nic a nic się nie zmieniają. A może wręcz rosną? W końcu teraz ma dwoje podwykonawców…

Za nadgodziny nie płacą

Ba, nawet za normalne godziny płacą co najwyżej 80 proc. standardowej pensji. A jeśli mama zdecyduje się na pozostanie na „macierzyńskim etacie”, czyli tzw. urlop wychowawczy, o pensji w ogóle może zapomnieć. „Zaliczenie wychowawczego do lat pracy” – marne wynagrodzenie za harowanie 24/7… Biorąc pod uwagę, że o urlopie wypoczynkowym także można pomarzyć (jak to – urlop od urlopu? Czego jeszcze ludzie?), można śmiało powiedzieć, że warunki tego „etatu” nie spełniają podstawowych wymagań Kodeksu Pracy.

Czujność 24/7

Praca fizyczna to jedno. Bo poza obowiązkami, jakie trzeba wykonać – a których naprawdę jest nie mało, jest też „praca psychiczna”. Mama przez cały czas musi zachować pełną czujność i kontrolę nad sytuacją. Musi być przygotowana na każdą ewentualność – bez względu na wiek dziecka, które – im starsze – tym bardziej zaskakuje.  Ktoś teraz powie: na wielu etatach również jest wymagane nieustanne myślenie. Tylko, że od niego nie zawsze zależy ludzkie życie. Tylko, że można je wyłączyć przynajmniej – idąc do toalety. Mama nawet tam musi mieć pewność, że jej dziecku nic złego się nie dzieje.

Nie ma pochwał, nie ma premii. O awansie można pomarzyć

Każdy pracownik ma prawo liczyć na feedback od swojego przełożonego. Informacja zwrotna – zwłaszcza ta pozytywna, daje satysfakcję i przekłada się na wyniki pracy. Poprawia jej efektywność i co równie ważne – satysfakcję pracownika. Na macierzyńskim „etacie” próżno szukać pochwał. Za co? Za zmienioną pieluszkę? Za ugotowany obiad? Za ułożenie malca do snu? Przecież to po to, żeby sobie odpocząć. Awans? Kolejne marzenie z cyklu nierealnych.

Sama sobie szefem? I podwładną

Tym, co może jawić się jako wyższość macierzyńskiego etatu nad typowym stanowiskiem jest fakt, że mama sama jest sobie szefem. To ona decyduje, co i kiedy będzie robić – nikt nie narzuca jej planu dnia, harmonogramu, nie wyznacza obowiązków. Czy aby na pewno? Czy to nie przypadkiem maluch „decyduje”, kiedy będzie jeść, spać, kiedy trzeba go przewinąć i przebrać? No właśnie. Mama tak naprawdę nie ma w tej materii zbyt wiele do powiedzenia.

Jeśli odejdziesz, posypie się wszystko

- Jeśli to byłaby moja praca, odeszłabym. Wyszłabym stąd, trzasnęła drzwiami, pokazała dobrze znany „znak pokoju” i nawet się nie obejrzała – czytamy we wpisie blogerki, który zainspirował nas do napisania tego artykułu. Coś jednak trzyma nas przy tej „robocie”. Z jakichś powodów nie odchodzimy, nie szukamy nowej pracy. Co najwyżej – dokładamy sobie kolejny etat, równie nieopłacalny finansowo (czyt. drugie dziecko). Dlaczego?

Bo ta „praca” – choć wyczerpująca i często niedoceniana przez otoczenie, daje nam to, co najważniejsze: poczucie, że jesteśmy komuś potrzebni. Tak w stu procentach. Bo zdajemy sobie sprawę, że jeśli my odejdziemy, to ta „firma” nie przetrwa. To posypie się wszystko. Lepszego pracownika nie znajdą. I to właśnie to poczucie daje nam siłę i energię do działania. Zwieńczone radosnym uśmiechem naszego dziecka jest wystarczającą zapłatą. To właśnie ten wolontariat daje naszemu życiu sens. Po prostu.

Średnia ocena: 12345 5,00/5 (głosów: 1).
Loading...Loading...

Pozostałe artykuły w kategorii: ABC płodności

zobacz wszystkie artykuły w tej kategorii

Nikt jeszcze nie skomentował artykułu. Bądź pierwszy!

Serwis Staraniowy.pl ma z założenia charakter wyłącznie informacyjno-edukacyjny. Zamieszczone tu materiały w żadnej mierze nie zastępują profesjonalnej porady medycznej. Przed zastosowaniem się do treści medycznych znajdujących się w naszym serwisie należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.

Pomóż nam rozwinąć portal Wyraź opinię, zasugeruj poprawki