Historie

Gospodarka planowa… nie sprawdziła się

dodany: autor: Monika Komentarze (0)

Każdy z nas mając powoli ustabilizowane życie zaczyna je sobie układać, planować.
Jak poznał już kogoś na całe życie to zaczyna wiązać z nim swoje plany i marzenia. Człowiek idzie do pracy, planuje ślub, dzieci, czasem nadaje im w marzeniach imiona. My zaplanowaliśmy mając te dwadzieścia parę lat Jagodę.
Ale wszystko co wydarzyło się na przestrzeni lat zmieniło wszystko co wydawało mi się takie oczywiste.
Gdy wzięliśmy ślub, zamieszkaliśmy we własnym mieszkaniu wszystko wydawało się układać jak trzeba. I przyszedł czas na dziecko. Po latach też mogę stwierdzić że za pieniądze wydane na testy ciążowe pewnie mogłabym pojechać choćby do Paryża.
Ale zaczęło się spokojnie, bez napięcia, stresu i nastawiania się. Z jednej strony jednak przecież jak wszyscy zachodzą w ciąże normalnie to czemu u nas ma być inaczej.
Nie udawało się rok, a moja „wspaniała” lekarka nie widziała w tym nic złego. Nie zlecała badań, mówiła o luzie. Teraz wiele lat po tamtych wydarzeniach wiem też, że takie postępowanie lekarzy jest normalne, bo okazuje się, że wcale nie wiele kobiet zachodzi w ciąże od razu. Niby 6 miesięcy to normalny czas. Udało się w grudniu, było to w 2002 roku. Pojawiły się mdłości, blada kreska na teście ciążowym. Zakupiłam małe butki i poszłam do pracy do męża by wyjawić mu radosną nowinę.
Radość nie trwała długo- pierwsze usg nic nie widać, ale to niby normalne. Po pewnym czasie pojawiły się brudzenia i masakryczny ból nogi i brzucha. Kolejne usg i pierwsza taka wiadomość- to chyba ciąża pozamaciczna.
Skierowanie do szpitala i w grudniu, prawie tuż przed świętami pojawiłam się w szpitalu.
I zderzyłam się z okrutną rzeczywistością. Kiedy miałam ostatnią miesiączkę, kiedy w ogóle zaczęłam miesiączkować, żaden psycholog nie przyjdzie i nie zapyta jak się czujesz, leżysz w szpitalu i chcesz jak najszybciej wrócić do domu. I najpierw robią mi pierwszy zabieg- bo ordynator myśli, że może to jednak nie ciążą pozamaciczna- wydłużając moje cierpienia i mój pobyt w zielonych salach- jaki okropny jest ten kolor szpitalnych sal i korytarzy.
W końcu w małej konspiracji- syn mojej lekarki bierze mnie wieczorem na usg i mówi, że o 6 rano biorą mnie na operację, bo on uważa, że to ciąża pozamaciczna, a ja chce wrócić na święta do domu.
Po zabiegu budzę się trzęsąc się z zimna. Miałam wtedy 24 lata i wszyscy mówili że będę miała jeszcze dzieci- jak bardzo się mylili i to pewnie frazes jaki mówi się każdemu.
Wróciłam do domu i w sumie nikt nie wiedział jak się zachowywać, co mówić, udawać że nic się nie stało, rozmawiać. To na pewno ciężkie dla rodziny, ale dla samej mnie najcięższe.
Kupiliśmy psa- moją czarną labradorkę. Postanowiłam rok nie iść do pracy- odpocząć, wychować psa i wrócić do formy.
Rodziło się powoli myślenie, że chcielibyśmy znowu spróbować. Myślałam znowu jakże mylnie, że ciąża pozamaciczna zdarza się raz, że tym razem będzie dobrze, że uda się.
Po roku starań znowu zaszłam w ciążę. Wszystko na początku było niby normalnie. Na usg widać było zarodek w macicy. No i odetchnęłam, teraz będzie już dobrze. Przecież maluszek jest tam gdzie trzeba, nic nie dzieje się złego.
Nawet zaczęło bić serce, widziałam swoje dziecko, słyszałam bijące serce i byliśmy pełni nadziei.
Do momentu kiedy zaczął boleć mnie brzuch, pojawiły się bóle w krzyżu. I w niedzielę podjęliśmy decyzję, że dzwonię do lekarki i co robić dalej. Kazała przyjechać do gabinetu pomimo niedzieli, jej syn zrobił usg, a ja głupia po co spojrzałam na monitor to nie wiem, bo ten widok prześladuje mnie do dzisiaj.
I moja kolejna wizyta w szpitalu- drugi raz w tym samym szpitalu. Wtedy był to z kolei kwiecień 2004 i znowu kilka dni przed światami, tym razem Wielkanoc miałam spędzić w domu, ale znowu okaleczona i pusta.
Tym razem skończyło się na dwóch dniach w szpitalu.
Ale na święta pojechałam do rodziców- tu nastąpiło ogromne pogorszenie mojego stanu- doszedł stan zapalny, gorączka. Pojechałam z mężem na pogotowie. Lekarz patrzył na mnie jak na kobietę której pewnie ktoś źle aborcję zrobił, bo nie wzięłam wypisu ze szpitala. Wtedy pewnie potraktowałby mnie inaczej- tam czarno na białym było napisane- gravidatis obsoleta. CII P II- Ci którzy przeszli to co ja wiedzą co znaczą te napisy- ciąża obumarła- ciąża druga, poród drugi.
Okłamałam lekarza, że nie mam gorączki, bo nie chciałam zostać w szpitalu na święta. Dostałam leki i stan się powoli poprawiał.
Po tym wszystkim stwierdziłam, że zmieniamy lekarza, bo ta do niczego dobrego mnie nie doprowadzi.
Szukałam lekarza długo, czytałam fora internetowe, słuchałam opinii.
I trafiłam na najlepszego lekarza jakiego mogłam znaleźć. Pani Ewa okazała się kimś więcej niż lekarzem. Nie zwątpiłam w nią nigdy.
Ale nic nie mogło być proste- bo starania nasze usilne nie dawały efektu ciąży.
Kolejne usg, monitoringi, badania, leki, nic się nie udawało. Pamiętam jak z kolejnego monitoringu wracałam i płakałam na schodach, że czemu mnie to spotyka, za co?
Moja pani doktor napomknęła że może mam endometriozę- a co to w ogóle jest, dlaczego, czemu znowu coś. Ale posłuchałam, umówiłam się z lekarzem pracującym w szpitalu wskazanym przez moją panią doktor.
W sierpniu pojawiłam się w szpitalu. Tym razem leżałam ze starszymi paniami, oczywiście piejących że na pewno będę miała dzieci, stękające z bólu. I była we mnie też złość, że znowu ja, że nigdy nic nie będzie dobrze.
Po laparoskopii okazało się, że miałam endometriozę, że usunął mi lekarz wszystkie ogniska choroby i że powinno być lepiej.
Wszystko postawiliśmy na jedną kartę, intensywne próby, leki na rośnięcie pęcherzyków, zastrzyk na pękanie. Wszystko by w tym miesiącu gdy szanse są największe udało się.
Zdałam na kolejne studia- swoje wymarzone- nauczycielskie kolegium języków obcych, znalazłam wymarzoną pracę nauczyciela historii w amerykańskiej szkole- miałam łączyć wszystko- studia językowe, uczenie swojej ukochanej historii po angielsku w prywatnej, rewelacyjnej szkole.
I coś pojawiły się mdłości. W każdej ze swych ciąż ja wiedziałam że w nich jestem zanim zrobiłam test, bo zawsze mdłości miałam bardzo wcześnie. Tak samo było wtedy, zaczęły się mdłości.
Kupiłam test ciążowy- na przestrzeni tych lat to pewnie jeden z setki jakie kupiłam.
Patrzyłam na te dwie kreski i płakałam- nie z radości, ale ze strachu, bo ja nie wiedziałam czy kiedykolwiek zostanę mamą.
Patrzył mój mąż i czuł chyba to samo przerażenia co ja.
Na dzień następny miałam iść do pracy- zadzwoniłam, że nie mogę, bo jestem w ciąży i to nie byłoby w porządku. Na studia nie mogłam iść, bo moja pani doktor wiedząc jaką ma przeszłość nie chciała mi wypisać zgody na studiowanie.
I jednak oczywiście nie mogło być spokojnie- pojawił się krwiak, plamienia, jazda do szpitala. Ale wtedy już nikt nie patrzył na mnie jak na nastolatkę która pewnie urodzi nie raz a teraz panikuje.
Jedno spojrzenie w moją kartę szpitala- w moją przeszłość- ciążą pozamaciczna, ciąża obumarła, endometrioza a teraz krwiak. Od razu położono mnie na oddział, ale na szczęście moje dziecko było silne, tydzień większe niż powinno, serce biło jak dzwon i nadal wymiotowałam. A dla mnie mdłości to radosny znak, że ciąża się rozwija. W poprzednich ciążach- kończyły się mdłości, kończyła się ciąża.
A tu dalej co rano męczyły mnie mdłości.
Pamiętam jeszcze jedno, pierwsze usg gdy zaczęły się brudzenia i że nie mogłam spojrzeć na monitor, bo bałam się, że moje dziecko już nie żyje.
Całą ciążę, aż do momentu pewności, że urodzę wspominam jak ciągłą huśtawkę. Od usg do usg, czy Ty nadal mój maluchu tam jesteś.
A gdy zaczął się ruszać to już zawsze wiedziałam, że jest dobrze.
Na usg gdy mogłam poznać płeć, mąż nie mógł być i pani doktor zapytała czy chcę wiedzieć- powiedziała, że będziemy mieli syna. A przecież mąż chciał grzeczną dziewczynkę, na to pani doktor że będzie miał grzecznego chłopca. Jak dałam mężowi niebieską karteczkę że będzie miał syna to był trochę zaskoczony. A ja nie, poszłam do Kościoła Mariackiego podziękować za mojego Antosia, bo już wiedziałam, że to będzie mój Antoś.
Pod koniec ciąży, wiadomo było, że nasz syn będzie duży, ponad 4 kg. A tak chciałam do wody rodzić, ale wszyscy wraz z ordynatorem powiedzieli, że na moim miejscu by nie rodzili.
Tak więc 24 maja 2006 roku w wyniku cesarskiego cięcia zostałam mamą Antoniego- 4100 g, 59 cm naszego szczęścia.
I całe nasze życie się zmieniło.
Po 3 latach znowu zamarzyliśmy że chcemy dziecko, Antoś męczył o rodzeństwo. Ja naiwnie wierzyłam, że przecież się udało i uda teraz.
Ale w 2009 roku po wielu miesiącach starań gdy zaszłam w ciążę, cieszyłam się nią 3 miesiące. Mimo iż serce biło, to bhcg spadała i szans nie było.
W szpitalu spędziłam jeden dzień- wtedy już jak stary wyjadacz pojechałam taxi, bo mąż został z Antosiem w domu. Szybki zabieg i powrót do domu.
Później znowu zachorowałam na endometriozę. Myśl o ciąży jeszcze była, ale zapytana przez swoją panią doktor czy chcę znowu przejść przez to samo- kolejna laparoskopia i że nikt nigdy nie powie mi czy w ogóle jeszcze urodzę. Powiedziałam sobie nie, że to już koniec, że nie mam siły.
A swoje szczęście już mam.
Syn ma teraz 7 lat, poszedł do szkoły- wie że nie będzie miał rodzeństwa, że ja jestem chora. Biorę stale leki by czuć się dobrze, by normalnie żyć.
Przez te wszystkie lata od 2002 do 2009 czułam się strasznie fizycznie, z ciągłym bólem- endometrioza to choroba która wyniszcza, boli, sprawia cierpienie.
Teraz jestem szczęśliwa- mam syna, kochającego męża, czuję się dobrze jako kobieta.
Wiem, że nigdy nie poczuję kopnięcia w brzuchu, nigdy mdłości ciążowych nie będę miała, nie będę karmić piersią.
Ordynator szpitala pierwszego w którym leżałam przy ciąży pozamacicznej powiedział mi kiedyś w radio, gdy braliśmy udział w audycji o traktowaniu kobiet w ciąży, że powinnam się cieszyć, że w ogóle mam dziecko przy swojej przeszłości ginekologicznej.
I każdego dnia się z tego cieszę, gdy patrzę na swoją rodzinę, bo nic lepszego nie mogło mnie spotkać, a życie pokazało co tak naprawdę jest ważne.
I życzę powodzenia wszystkim, bez względu na etap na jakim się znajdują, bo nadzieję warto mieć, udaje się czasem nawet w najbardziej beznadziejnych sytuacjach.

Dodaj komentarz